Światowy Dzień Ubogich

Trzeba zrobić wszystko!



Jak rozpoznać ubogiego w sobie i w drugim człowieku? Jak efektywnie pomagać ubogim? Wyjaśnia s. Teresa Pawlak, Albertynka, posiadająca doświadczenie pracy z ubogimi.

Zofia Świerczyńska: Kim jest ubogi?

s. Teresa Pawlak: I tu już zaczynają się schody, ponieważ ubóstwo bardzo trudno zdefiniować. Często słowo „ubogi” kojarzy się nam albo ewangelicznie – z ubogim sercem, lub z biedakiem. Tymczasem ubóstwo niekoniecznie musi być związane z jakąś biedą materialną, choć bardzo często jest ono powiązane. Ubóstwo to przestrzeń, gdzie człowiek doświadcza jakiegoś ograniczenia.

Czym są spowodowane te ograniczenia?

Przez bardzo różne czynniki. To może być bieda, nędza, niepełnosprawność, choroba, ale również wszelkiego rodzaju wykluczenia. Ubogim będzie także ktoś, kto jest pozbawiony „swojego miejsca”, przez co nie może się spełniać tak, jakby tego chciał. Także ktoś, kto jest pozbawiony wolności, np. więźniowie. To są również osoby prześladowane, niegodnie traktowane z powodu rasy, koloru skóry, przekonań religijnych. Oczywiście ubóstwo ma różne profile, ale sprowadza się do jednego – do pokazania, że to jest pewna bariera – rzeczywistość, której już nie przeskoczymy. Ubóstwo może być również bardzo moralne. Ktoś może być bogaty, mieć duże środki finansowe, a jednocześnie być biednym i ubogim, ponieważ jest ograniczony w innych rzeczywistościach.

Zdarza się, że ktoś nie zdaje sobie sprawy ze swojego ubóstwa?

Myślę, że tak. Jeśli nie potrafimy stanąć w prawdzie, że mamy jakieś ograniczenia, że czegoś nie jesteśmy w stanie zrobić, że jest ktoś więcej niż tylko my, to jest to pewnego rodzaju ubóstwo. A czasem ludzie nie godzą się z taką sytuacją, że mają jakieś granice, że czegoś już nie potrafią, że potrzebują też innych ludzi, żeby się w pełni rozwijać. Myślę, że najtrudniej pogodzić się z ubóstwem moralnym i ubóstwem mentalnym. Bogactwo będzie wtedy, gdy będziemy mieć szeroki światopogląd, kiedy będziemy widzieć szerzej, niż tylko nasze podwórko. A można się bardzo zacietrzewić w patrzeniu na swoją rzeczywistość i być w tym bardzo biednym.

Jak pomagać takim osobom? O co właściwe chodzi w pomocy ubogim?

Dla mnie bardzo istotne jest spotkanie się człowieka z człowiekiem. W pomaganiu trzeba najpierw odkryć potrzebę danego człowieka, a nie jego oczekiwania. Nawet nie to, co nam się wydaje, że druga osoba potrzebuje, ale jego prawdziwą, głęboką potrzebę – jego głód. Brat Albert mówił o tym, że trzeba dać się połamać jak chleb, żeby ktoś mógł się nakarmić. Ale w tym fizycznym dawaniu chleba i szeroko rozumianym spełnianiu potrzeb, nakarmieniu jakiegoś głodu, chodzi najpierw o to, żeby się spotkać z człowiekiem. I to się dzieje tylko w przestrzeni miłości.

Jak uniknąć sytuacji, by osoba której pomagamy nie poczuła się gorsza, upokorzona?

Jeżeli będziemy nawet dobre gesty wykonywać z nastawieniem, że jestem kimś lepszym i chcę pomóc komuś gorszemu, to już na początku sytuacja jest spalona. Trudno jest pomagać w taki sposób, żeby ktoś nie poczuł się gorzej przy nas. Ale jeżeli nie pomagam masie bezdomnych, tylko pomagam konkretnemu panu Jankowi i robi to konkretna osoba, ja – siostra Teresa, to wtedy ta pomoc bywa przyjęta, bo tworzy się jakaś relacja.

Relacja jest więc lekarstwem na ubóstwo.

W ubóstwie, biedzie, bezdomności największym problemem nie jest fizyczny brak jedzenia, miejsca, ubrania, bo to można zapewnić. Problemem jest głód drugiego człowieka, głód relacji. Relacji i miłości. Więc żeby mądrze pomagać, trzeba się najpierw z takim człowiekiem spotkać w prawdzie. A to jest bardzo trudne, bo wymaga stanięcia w prawdzie z samym sobą: kim jestem i dlaczego chcę akurat temu człowiekowi jakąś pomoc ofiarować, czy w jakiś sposób się nim zająć.

Jak wypracować w sobie tę prawdziwą, odpowiednią postawę pomocy drugiej osobie?

To nie działa magicznie, że raz, dwa, trzy – teraz będę już kimś innym. Ważne jest, żeby się czasem zaangażować w jakieś działania i sprawdzać swoje motywacje. W pomaganiu bardzo szybko rodzi się postawa, że ja jestem dawcą, a ktoś jest biorcą. Ale po pewnym czasie to się bardzo weryfikuje i okazuje się, że w sytuacji kiedy robię coś dla kogoś bezinteresownie – to ja zyskuję. I to nie są materialne rzeczy. Czasem jest to bolesne odkrywanie swojej motywacji, prawdy o sobie. Zawsze poznajemy samych siebie w relacji z drugim człowiekiem.

Czyli warto zaangażować się „w ciemno”, sprawdzić samego siebie, by później pomoc była bardziej efektywna?

Najpierw musi być jakieś ryzyko. I nie chodzi o akcyjność, że raz na tydzień coś gdzieś tam zrobię. To jest ważne i potrzebne, ale bardziej chodzi o to, żeby wypracować w sobie przestrzeń spotkania się z człowiekiem i nie oceniania go. Kiedy patrzę na siebie i swoje doświadczenie, to wiem, że to się może dziać tylko w klimacie wiary, postrzegania drugiego człowieka jako mojego brata, siostry, na równi ze mną, w przekonaniu, że możemy siebie nawzajem ubogacać. Pomoc wiąże się też z tym, że spotykamy się z rzeczywistością, która nie jest nam bliska. Czasami jest wręcz zupełnie nieznana. Więc warto się zapoznać merytorycznie: kim, jak, komu i gdzie chcę pomagać, żeby nie skrzywdzić pomagając – ani siebie, ani tych którym chcę pomagać.

A co z formą pomocy jaką jest modlitwa?

To jest pomoc, która jest zawsze dostępna i myślę, że jest najważniejsza. Bo ona tworzy w nas wrażliwość. Dla mnie modlitwa poszerza horyzont. Jak wszystkie trudne sytuacje oswoimy na modlitwie w relacji z Panem Bogiem, to On dokonuje cudów. I poprowadzi nas do konkretnego człowieka. Może w najmniej oczekiwanej sytuacji.

Wiele osób nie chce przyjąć pomocy.

Najgorsza jest bezradność. Nie można komuś pomóc na siłę. I w takiej posłudze dla osób potrzebujących, trzeba się zgodzić z tym, że pomoc może być odrzucona. I bardzo często sprawia to trudność w wolontariatach, ponieważ z góry nastawiamy się na to, że ktoś nas przyjmie z otwartymi ramionami. Oczywiście, tak też się dzieje, to nie jest tak, że zawsze ta pomoc jest odrzucona. Ale w pewnym momencie przychodzi mur. Każdy człowiek ma swoją wolność.

Jak się pogodzić z sytuacją odrzucenia pomocy?

Trudno pogodzić się z tym, że ktoś marnuje swoje życie. Tym bardziej, jeśli powstaje jakaś więź, relacja. Ale niestety trzeba się z tym godzić i tego się nie da oswoić. Ja mam takie doświadczenie z przytuliska dla bezdomnych kobiet, kiedy opatrywałyśmy kobietę, która przyszła z poranionymi nogami. To były nogi, z których wychodziły robaki. Dzięki nim ona na pewno przeżyła, więc trzeba było ją umyć a nogi opatrzeć. Zeszło nam ponad dwie godziny, żeby doprowadzić ją do jakiegoś porządku. W czasie kiedy Siostra Przełożona pojechała po środki opatrunkowe, ja przygotowałam jej jedzenie. Kobieta zjadła i powiedziała, że wychodzi. Ledwo trzymała się na nogach i nie było sposobu, żeby jej powiedzieć, że nie może wyjść. W głowie rodziło mi się wszystko, myślałam „Ej no, tak się nie robi, poświęciłyśmy Ci dwie godziny czasu, a Ty chcesz tylko miskę zupy?”. A z drugiej strony miałam świadomość, że ona pójdzie na Planty i zaraz wróci w jeszcze gorszym stanie. Do dziś pamiętam – a było to już kilka lat temu – swoją bezradność. Nawet modlitwę do Pana Boga: „Możesz coś zrobić! Zrób coś z tym.” Ale ta kobieta wyszła.

Wróciła?

Nie. Spotkałam ją miesiąc później na Plantach, gdzie leżała obsikana, brudna. Poznałam ją z daleka, ale nie dało się pomóc na siłę. Dla niej było ważniejsze to, żeby być niezależną na Plantach i popijać tanie wino. I dla mnie to jest taka tajemnica człowieka, że jest w stanie siebie doprowadzić do takiego stanu, kiedy sam siebie już nie uszanuje. I my musimy się na to zgodzić. Można i trzeba zrobić wszystko, żeby z tym człowiekiem być, żeby mu pokazywać, że to nie są idealne jego warunki życia, ale nie można zatrzymać go na siłę. I to nie tylko fizycznie na siłę, ale też w żaden inny sposób. Chociaż to będzie boleć, bo każde rozstanie i każda nieprzyjęta dobroć kosztuje i nas boli.

Wiele osób doświadczyło sytuacji, kiedy ktoś na ulicy prosił o pieniądze na jedzenie. Dać czy nie dać?

Ja nie daję pieniędzy, ale wiem gdzie odesłać taką osobę, gdzie może zjeść coś ciepłego. Można powiedzieć „nie” w taki sposób, że to nikogo nie upokorzy. Nie chodzi o to by powiedzieć: „nie, bo jesteś głupi, nie dam ci pieniędzy, bo chcesz mnie tutaj wykorzystać”, ale chodzi o to by powiedzieć „nie” i spotkać się tym człowiekiem. Powiedzieć: „nie, bo mi na tobie zależy i wiem gdzie możesz iść”. Myślę, że taką pierwszą ważną rzeczą jest zainteresować się gdzie są takie miejsca, gdzie udzielana jest pomoc ubogim. Bo takich kuchni jest naprawdę wiele i działają one nawet w niedzielę. Po prostu odesłać z konkretnym adresem, o konkretnej godzinie. Reakcja może być różna, bo można się spotkać z agresją, ale trzeba się na to też przygotować. Pomagać zawsze trzeba mądrze.

 

S. Teresa Pawlak, od 18 lat albertynka. Obecnie zaangażowana w referat powołaniowy Zgromadzenia Sióstr Albertynek Posługujących Ubogim, organizując spotkania dla ludzi młodych szukających swojej drogi, pragnących poznać albertyński styl życia i posługi. Towarzyszy w rozeznawaniu powołania. Przez kilka lat posługiwała w Przytulisku dla bezdomnych kobiet a w „wolnych” chwilach spotyka się z osadzonymi w krakowskim Areszcie Śledczym lub z uzależnionymi i ich rodzinami. Kocha ludzi, spotkania i dobrą muzykę, góry oraz piesze pielgrzymki. Każdy spotkany człowiek jest Darem Boga, niekiedy jest to trudny dar ale prezenty chce przyjmować z wdzięcznością. Jak Patronka, Św. Matka Teresa z Kalkuty, chciałaby być ołówkiem w ręku Boga i zostawić dobry ślad, dobry jak chleb.