Światowy Dzień Ubogich

Uboga rewolucja – reportaż radiowy z 1. ŚDU



– Pierwszy raz, takiego prawdziwego spotkania z ubogimi i bezdomnymi doświadczyłam podczas Światowego Dnia Ubogich w Krakowie, ustanowionego przez Papieża Franciszka. Już od samego początku coś podpowiadało mi, że będą to dla mnie bardzo ważne i kluczowe spotkania –  pisze Agnieszka Skibińska na swoim blogu. Spotkania jakich doświadczyła podczas 1. ŚDU zaprowadziły ją do… ubogiej rewolucji w życiu.  Zapraszamy do wsłuchania reportażu radiowego wykonanego w Namiocie Spotkań w ubiegłym roku i przeczytania historii Agnieszki.

 

Udałam się na Mały Rynek z mikrofonem jako reporter radia UJOT FM.  Cicho liczyłam na doświadczenie rozmowy. Tak też się stało. Z czasem mikrofon przestał mieć znaczenie. Zwyczajnie o nim zapomniałam, podczas gdy zdania same się uwieczniały. Bardzo nie chciałam traktować ludzi, których tam spotkałam jako „materiał radiowy”. Pragnęłam dostrzec w każdym pojedynczym spotkaniu człowieka, którego mogę lepiej poznać. Momentami krępował mnie fakt, że przyszłam tam w roli dziennikarza. Jednak bardzo szybko przekonałam się, że osoby, z którymi miałam okazję rozmawiać, chętnie mi się zwierzały i próbowały pieczołowicie powierzyć swoje wypolerowane i targane od lat historie. Historie, które mimo swej różnorodności miały dla mnie jeden bardzo mocny przekaz.

„Mam już dość wszystkiego. To nie jest  życie. To jest wegetacja” – usłyszałam na samym początku. Od tych pierwszych kilku zdań wszystko się zaczęło. Rozpoczął się bezbłędny proces w moim sercu. Pamiętam, że starałam się słuchać z uważną świadomością. Mimo, że rozmowy się nagrywały, chciałam dokładnie zapamiętać każde słowo.

Mój przyjaciel, z którym do dziś utrzymuję kontakt, zadał mi wtedy pytanie i jednocześnie sam sobie na nie odpowiedział: „Wiesz, co jest najgorsze w bezdomności? Samotność…” Ciągle słyszę ten jego pełen żalu głos, a ilekroć z nim rozmawiam przypominam sobie ten pierwszy dzień, w którym się poznaliśmy…

„Ja już bym chciał się położyć spać i nie wstać. Cierpliwość się kończy. No bo ile można tak żyć?” – tłumaczył mi kolejny mężczyzna.

„Można się przyzwyczaić.” – zaznaczył niepewnie trzeci. „Im głębiej się drąży, tym głębiej dochodzi się do wniosku, że nie dasz rady.” – wyznała pewna kobieta.

„Chciałbym żyć jak człowiek, bo teraz żyję jak pies.” „Nie mam do kogo, nie mam nic…”

„Ołówek! Jakby mi ktoś zabrał ołówek to bym przetrącił!”, „Malarstwo farbami olejnymi…”, „Bardzo lubię śpiewać.”, „Chciałbym wyjść z tego wszystkiego!”, „Warto żyć…”

„Każdy ma marzenia. O czym marzysz? O domu rodzinnym pozbawionym ludzkiej troski?”

Stosy marzeń, błagań, żalów, planów, cierpień, radości, nadziei. Wszystkie historie, które usłyszałam były trudne. Łamiące serce i niepozwalające wystarczająco oddychać. Bombardowały mnie jedna po drugiej i stawiały nowy most, którego budowę chciałam kontynuować i myślę, że do tej pory kontynuuję. Wtedy usłyszałam to wszystko bardzo głośno i wydawało mi się, że już nigdy nie będzie ciszej. Od tego momentu nic już nie miało być takie samo. Oczarowali mnie ci ludzie, zachwycili swoją szczerością i znokautowali bagażem doświadczeń. W ciągu kilku godzin nawiązałam wspaniałe przyjaźnie, zakochałam się w ciepłej atmosferze panującej w Namiocie Spotkań. Następnego dnia też tam się pojawiłam i znów moje serce przepełniło się ciężarem, ale jednocześnie ogromną wdzięcznością. Wracałam do domu i nie mogłam spać. Przez kolejny miesiąc zatrzymywałam usłyszane historie w sobie, bo na podstawie nagranych rozmów montowałam reportaż. Praktycznie każdego dnia odtwarzałam te same dramaty, wzruszenia i radości. One nigdy nie miały końca. Wtedy zrozumiałam, że może tak naprawdę nigdy miały się nie skończyć. Miały trwać we mnie i ciągle wracać echem, zwiastując nadchodzące wydarzenia.

Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, montowanie reportażu dobiegało końca, a jednocześnie rodziła się we mnie nowa idea, nowa myśl, którą zasiał pewien bardzo wartościowy dziennikarz. Zorganizowałam w radiu zbiórkę pieniężną, nazywając słoik: „dla kumpli z ulicy”. Miałam plan. Chciałam odnaleźć tych ubogich, z którymi głębiej się zaprzyjaźniłam i wręczyć im przedświąteczne prezenty. Pieniędzy nie brakowało, pomysły na upominki też miałam, napisałam listy, wydrukowałam wiersze, wszystko zapakowałam. Pojawił się jednak problem. Nadchodziły zimne dni, a miejsca, w których moi przyjaciele mieli przebywać, świeciły pustkami i nielicznymi turystami. Odnalazłam jednak dwie kobiety, a ponowne spotkanie z nimi przepełniło mnie jeszcze większą wdzięczność. O pozostałych bezdomnych nic nie słyszałam. Nie mogłam się poddać. Postanowiłam znów działać. Dzwoniłam do ludzi, którzy byli wolontariuszami podczas Dni Ubogich, rozmawiałam z udzielającymi się tam Siostrami. Dostawałam nowe numery telefonów do różnych osób, których wcześniej nigdy nie poznałam. Ciągle jednak nikt nie potrafił rozpoznać moich przyjaciół. Kiedy na biurku leżał ostatni szereg cyfr, została mi już tylko nadzieja, że tym razem się uda. Oczywiście tak też było. Dziewczyna, z którą rozmawiałam ogromnie mi pomogła. Podała nazwiska, numery telefonów i wspierała słowem. Na koniec napisała sms-a z wiadomością, która zmieniła moją przyszłość całkowicie. Informowała mnie w nim o spotkaniach pewnej wspólnoty, które odbywają się w każdą środę. Pisała krótko o wspólnym przygotowywaniu kanapek, a następnie rozdawaniu ich i rozmowach z bezdomnymi. Poczułam ukłucie serca. Podczas wykonanych telefonów dostałam bardzo dużo propozycji przyjścia na różne spotkania, zebrania, grupy. Coś jednak podpowiedziało mi, żeby odpowiedzieć właśnie na to zaproszenie. Do końca nie wiedziałam, co robię. Nie myślałam jeszcze o tym jako o udaniu się na spotkanie wspólnoty, ale jako o kolejnej okazji do głębszego poznania „kumpli z ulicy”.

Pierwsze spotkanie, na które się udałam, pozytywnie mnie zaskoczyło. Tę nieziemską atmosferę stworzyli przede wszystkim ludzie. Przywitali mnie z tak szerokim uśmiechem, jakiego nigdy nie widziałam i otworzyli ręce, wprowadzając do swojej grupy. Już po kilku chwilach staliśmy przy jednym stole i przygotowywaliśmy kanapki. W międzyczasie rozmawialiśmy i z każdym słowem zaczynałam rozumieć jak cenne wartości odnajdę w tych ludziach. Na koniec pakowaliśmy pieczywo do worków. Potem był czas wspólnej modlitwy i spacer na „kółko” przy Teatrze Słowackiego. Nigdy chyba nie zapomnę momentu, w którym całą grupą ruszyliśmy przed siebie. Z workami pełnymi kanapek i ciast oraz termosami. Z daleka już widziałam czekających na nas przyjaciół bezdomnych. Zachwycił mnie ten moment i teraz wzrusza stokrotnie, za każdym razem, gdy o nim myślę. Jak wielkie wydarzenie może stanowić zwyczajne spotkanie!

Pierwsze dwa miesiące ograniczyły się jednak, w moim przypadku, tylko do środowego przygotowywania kanapek i spotkania na Plantach. Nie chciałam rozmawiać o tym, co usłyszałam, czego się dowiedziałam, co mnie wzruszyło, zmiażdżyło, a co wywołało radość. Dlatego nie wracałam po spotkaniach razem z grupą. Dla mnie to wciąż były tylko spotkania z bezdomnymi. Dopiero po Świętach Wielkanocnych poczułam mocną chęć zagłębienia się w życie wspólnoty… Tego nie dało się uniknąć… Rozumiałam już, że sama nic nie byłam w stanie zrobić, a trzymanie emocji dla siebie też nie prowadziło do niczego dobrego. Każda środa skłaniała mnie do kolejnych refleksji i czułam, że przemienia się moje serce. Nazywałam to rewolucją. Ubogą rewolucją.

 

Tekst autorstwa Agnieszki Skibińskiej pochodzi z jej bloga “Człowiekowi Człowiek”

Reportaż radiowy był emitowany na antenie radia UJOT FM.

 


Zapraszamy do udziału w 2. Światowym Dniu Ubogich w Krakowie. Szczegółowy program wydarzenia jest dostępny TUTAJ.
Zachęcamy również do podjęcia się posługi wolontariusza w Namiocie Spotkań oraz modlitwy w ramach “Jerycha”.